top of page

        Często wracam myślami do mojego porodu, choć pewne niuanse powoli zaczynam pamiętać jak przez mgłę. Reakcja ludzi, którym mówię, że poród wspominam bardzo dobrze jest mniej więcej taka: „Yhyy. Fajnie, fajnie” – czyli między wierszami czytaj: „Puknij się w czoło kobieto, jak poród może być piękny i miły?” Przez 8 miesięcy każdego dnia zastanawiałam się jak to będzie rodzić, podpytywałam koleżanki, które miały już dzieci, aż zupełnie przypadkiem trafiłam na stronę douli Beaty. Dzięki niej zmieniłam swoje podejście do porodu, nauczyłam się jak się relaksować i zapanować nad strachem. Przez ostatni miesiąc ćwiczyłam swój umysł, bo przecież poród zaczyna się w głowie. Wiedziałam, że będzie to wyjątkowe wydarzenie, które zapamiętam na zawsze.

 

        Dzień przed wyznaczonym terminem razem z mężem dopracowywaliśmy pokój dla naszego Skarba. Nic jeszcze nie zapowiadało, żeby Mała chciała nas poznać. Na następny dzień (18 grudnia) zaplanowaliśmy  zakupy w Castoramie, przy okazji wyjazdu do mojego lekarza na KTG. Wstałam rano i czułam lekkie bóle w podbrzuszu, ale że zdarzały się ostatnio w miarę często to nie nastawiałam się, że to właśnie dziś będzie TEN WIELKI DZIEŃ. Instynktownie chyba wzięłam torbę do szpitala ze sobą. Pojechaliśmy do Castoramy, zostawiliśmy tam auto i kolejką pojechaliśmy do lekarza, żeby  nie stać w korkach, po prostu było szybciej.

 

       

 

 

        Na badaniu KTG pani położna kazała mi liczyć skurcze, ponieważ maszyna wykazywała niewielką akcję skurczową. Ku mojemu przerażeniu pojawiały się co 3 minuty i trwały 20 sekund. Napisałam sms do męża, że chyba będzie musiał jechać po torbę do auta, ponieważ prawdopodobnie zaczął się poród. Przyszedł lekarz i mnie zbadał. Okazało się, że szyjka macicy jest całkowicie zgładzona i mam 1 cm rozwarcia. Mój ginekolog trochę spanikował. Męża wysłał po torbę, a mnie dał skierowanie do szpitala i załatwił transport medyczny. Panowie ratownicy przerażeni wizją porodu w karetce pędzili przez miasto w godzinie szczytu na sygnale. Swoją drogą rozstępujące się na nasz widok auta nasunęły mi pewną myśl: jesteś jak celebrytka albo królowa angielska hahaha J

 

        Dotarliśmy do szpitalu, tam wypełniłam całą papierologię i znów podłączono mnie pod KTG. Skurcze pojawiały się co 2 minuty i trwały już 30 sekund. Cieszyłam się, że niedługo poznam moją córeczkę. Lekarz, który mnie przyjmował na porodówkę stwierdził, że nie widać po mnie, żebym rodziła więc odeśle mnie do domu. Zaprotestowałam, ponieważ bardzo chciałam rodzić w tym szpitalu, a wracając do domu nie zdążylibyśmy przyjechać z powrotem ( ok.70 km w jedną stronę). Na porodówkę przyjęto mnie o 17. Zrządzeniem losu trafiłam na przesympatyczną położną, która zaakceptowała mój plan porodu oraz służyła radą i pomocą w tak subtelny sposób, że mogliśmy się z mężem cieszyć atmosferą panującą w pokoju. Skurcze się nasilały, trwały coraz dłużej i następowały jeden za drugim. Chodziłam po pokoju, zwisałam z drabinek, kucałam i tańczyłam z mężem, żeby przyspieszyć rozwieranie się. W myślach wciąż powtarzałam sobie, że już niedługo spotkam się z moim Maleństwem, że moje ciało wie, co robi, że każdy skurcz przybliża mnie do spotkania z moim Skarbem. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że najwygodniej będzie mi klęczeć opartą o łóżko porodowe. Miałam wrażenie, że nie utrzymuje moczu, a okazało się, że to wody płodowe odpływają. Położna zbadała mi rozwarcie i okazało się, że już mogę przeć.

       

        I tu się zaczyna najważniejsza część tej opowieści. Mój mąż dzielnie stał za moimi plecami i znosił moje żelazne uściski. Położna starała się chronić moje krocze i pomagać przyjść na świat naszej Kruszynce. Jej słowa, że pięknie rodzę dawały mi wsparcie i wiarę w to, że wszystko się układa tak jak powinno. Gdy do sali wszedł lekarz pomiędzy jednym a drugim parciem powiedziałam mu: „ A chciał mnie pan odesłać, nie zdążyłabym wrócić”. Ulgę w bólu dawał mi krzyk. Był taki moment, że słowa położnej, co mam teraz robić słyszałam jak zza światów, ale doskonale wyłowiłam głos mojego męża i z powrotem wiedziałam, co robić. O 0.28 położono mi na brzuch najsłodszego Szkraba na świecie. Jej mokre i ciepłe ciałko pamiętam tak, jakby to było dziś. Nie płakała, miauczała jak kotek. 2 godziny spędzone w pokoju do porodów rodzinnych razem z najważniejszymi osobami mojego życia sprawiły, że czułam błogość. Byłam z siebie dumna, że urodziłam zupełnie naturalnie, bez żadnego środka przeciwbólowego, co kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia. Miałam przy sobie 2 najbliższe mi osoby w życiu. Męża, który dzielnie mnie wspierał, dawał poczucie bezpieczeństwa oraz córeczkę, która od chwili narodzin zawładnęła naszymi sercami. Ciężko słowami opisać chwilę wydawania na świat dziecka, jest to tak niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju uczucie, że ktoś kto tego nie doświadczył nie zrozumie do końca piękna i magii tego momentu, to tak jakbyś  mówił niewidomemu o kolorach.

doula Kraków, hipnoporód
bottom of page